Nie przepadam za grą w karty. Jako dziecko lubiłam jedynie grać w tzw. Remika. W któreś wakacje (mogła to być 4-5 klasa podstawówki) regularnie i codziennie rozgrywałam partyjki z Gosią – koleżanką z mojego osiedla. Pamiętam, że siedziałyśmy na kocu w ogródku, pod drzewkiem wiśniowym i codziennie robiłyśmy sobie taki trening sprawności umysłowej. Po czym szłyśmy do niej pograć w tenisa stołowego. Chyba podświadomie czułyśmy, że trzeba ćwiczyć zarówno umysł, jak i ciało. 🙂
Okazało się, że dawne gry wracają w nowych formach i od paru dni jestem „wciągnięta” w odpowiednik dawnego „Remika”, tylko w wersji „kostkowej”. Chodzi o grę Rummikub – być może także Wam znaną. Najpierw bakcyla złapał StarszyMi, którego – jak już pewnie wiecie – fascynują liczby. Przemówiło do niego metodyczne układanie kostek z numerami, co zostało mu zaprezentowane przez moich rodziców (podejrzenia rzucam na moją mamę – nie wiem, czy słusznie :-).
Wspólne rozgrywki „rummikubowe” były nieodłącznym elementem tegorocznych wakacji. Mój syn zaraził dziadków tak, że przejawiają objawy uzależnienia od tej gry. Niejednokrotnie mama opowiadała mi, że potrafią siedzieć cały wieczór i grać z takim zaangażowaniem, jak potrafią to tylko dzieci.
Ja też codziennie namawiam starszego syna na partyjkę. I wiecie co, czasem potrafię obrazić się jak dziecko, że jemu się w danym momencie nie chce grać. Albo, że – gdy gra już dość długo trwa – nie chce mu się skończyć rozgrywki…:-)
A to Wewnętrzne Dziecko budzi się we mnie przez… zwykłe kostki z numerami…:-)
Zdjęcia pochodzą ze strony www.rummikub.pl oraz pl.wikipedia.org.
Facebook Comments